Spadamy do II ligi. Kiedy i czy w ogóle wrócimy?
Rok 2020. Dwudziesty piąty dzień lipca. Gramy z Sandecją Nowy Sącz. Aby się utrzymać potrzebujemy wygranej. Wynik? 0:0. Remisujemy m.in. nie wykorzystując rzutu karnego i spadamy do II ligi. Przykro patrzyło się na tę bezsilność grudziądzkiej ekipy. Czy był to ostatni mecz Biało - Zielonych na zapleczu Ekstraklasy? Czy opuszczamy to grono na długie lata? Czy jeszcze do niej wrócimy? A jeśli tak, to kiedy?
Na wiosnę zdobyliśmy 7 punktów. Na konferencji prasowej po meczu ostatniej kolejki nie pojawia się żaden ze szkoleniowców. Zarówno Maciej Patyk, jak i Selim Benachour nie wychodzą do dziennikarzy (bardzo słabe, panowie trenerzy). Zamiast nich zjawia się Damian Ciechanowski, kapitan drużyny i mówi wprost, że na utrzymanie nie zasłużyliśmy - ani sportowo, ani organizacyjnie. Stwierdza, że nie można w 15 meczach wygrać dwa razy i oczekiwać, że rywale będą gubić punkty. Parafrazując słynną wypowiedź Grzegorza Skwary - ta liga nam się nie należała.
Ciekawych wątków jest wiele, ale takim przehitem jest temat Macieja Kony. Jeśli Kona w dniu meczu z Sandecją jedzie do Chojnic podpisać kontrakt, po czym wraca walczyć o utrzymanie dla Grudziądza, to bądźmy poważni. I tak byliśmy niespodziewanie blisko celu dzięki karnemu. Bliżej niż sytuacja poza boiskiem mogłaby wskazywać.
Moglibyśmy oczywiście jeszcze długo debatować o przyczynach, o słabej postawie zawodników, o kontuzjach, o zmianie trenera. Ale tak szczerze? To nie ma już żadnego znaczenia. Jedyne zasadne pytanie brzmi: czy Grudziądz się jeszcze podniesie piłkarsko po tym upadku? Może podążymy drogą sprzed dwóch lat, gdy po spadku błyskawicznie się podnieśliśmy? Żeby odpowiedzieć sobie na to pytanie, przeanalizujmy w jaki sposób nam się to w ogóle udało.
Geneza powrotu do I ligi
Osobiście uważam, że o sukcesie i trudnej sztuce powrotu w rok po spadku w sezonie 2017/18, zadecydowały głównie cztery rzeczy (kolejność nie jest przypadkowa):
- Utrzymanie tak wielu zawodników po spadku
- Przyjście trenera Mariusza Pawlaka
- Dyrektor sportowy Robert Graf i trafione wzmocnienia
- Ryzyko na wiosnę i zakontraktowanie m.in. Tiago Alvesa oraz Germana Ruiza.
Wrócę szybko do 2017 roku, gdy zabrakło nam 2 punktów do awansu do Ekstraklasy. Niestety zespół zbudowany w następnym sezonie kompletnie nie wypalił. Era Jacka Paszulewicza - który w fenomenalny sposób uratował kiedyś ligę po fatalnej jesieni - się skończyła. Piłka jest okrutna, uczy pokory. Trener, który jeszcze niedawno miał propozycje z Ekstraklasy, nagle nie potrafił poukładać zespołu, który sam zbudował. Warto wspomnieć, że za chwilę popularny "Paszul" nie odpalił również w GKS-ie Katowice w I lidze, następnie w Widzewie Łódź w II lidze i... wypadł z karuzeli trenerskiej kompletnie. Dziś na ławce go nie ma nigdzie.
Gdy spadaliśmy w 2018 roku z zaplecza Ekstraklasy - na wiosnę już z Dariuszem Kubickim na pokładzie - mieliśmy jednak o wiele mocniejszy zespół niż ten obecny. Kadra była szeroka, nazwiska obiecujące. Wystarczy powiedzieć, że Ante Vukusić został dopiero co królem strzelców w PRVA Liga (26 bramek, 8 asyst), był architektem Wicemistrzostwa Słowenii dla NK Olimpija Ljublana, strzelał też w Lidze Europy. Dlaczego piszę o tym w kontekście powrotu do I ligi? Bo w 2018 roku głównym celem Olimpii było pozostawienie szkieletu najważniejszych zawodników, w granicach możliwości zatrzymania tych graczy oraz na granicy budżetu.
Po pierwsze, zatrzymać szkielet
Olimpia, która spadała wtedy z I ligi nie miała najgorszej obrony (a o wiele mocniejszą niż obecna). Dlatego zatrzymanie defensywy było kluczem. Kogo udało się przekonać do obniżenia kontraktów i zostania w Grudziądzu w drugiej lidze? Wojciech Muzyk, Tomasz Wełna, Damian Ciechanowski, Matić Żitko, Adrian Bielawski, Konrad Handzlik, Marcin Kaczmarek - to zawodnicy, którzy odgrywali istotne role, a po spadku zgodzili się obniżyć kontrakty i nie opuszczać klubu. Ponadto udało się sprowadzić bardzo groźnych w ofensywie graczy jak Przemysław Kita, Mateusz Marzec oraz Aghwan Papikyan. Nieźle radzili sobie Maciej Kona, Robert Ziętarski czy Robert Hirsz. Ten zespół potrafił wygrać w jednym z najbardziej dramatycznych meczów przy Piłsudskiego z Widzewem Łódź (3:2).
Oczywiście wszystko spinał znakomity fachowiec, były piłkarz Olimpii i jej kapitan, Mariusz Pawlak. Trener, który chodził na treningi juniorskie, zespołu rezerw, oraz prowadził indywidualne zajęcia dla obiecujących graczy spoza pierwszego zespołu. Mało? Ten facet podjął się misji odbudowy Olimpii, jej powrotu na zaplecze, a jego wizja zakładała co najmniej 3-letnią przebudowę drużyny. To nie był pierwszy, lepszy trener, który przyszedł tu odcinać kupony. Pawlak odegrał gigantyczną rolę w powrocie do pierwszej ligi.
Warto wspomnieć, że w zimę nowe władze (Szałkowski - Pyszora) zdecydowały się zakontraktować Germana Ruiza oraz Tiago Alvesa, a Robert Graf, który pilotował te transfery od końca rundy jesiennej, mógł z nadzieją spoglądać na tabelę. To były kosztowne inwestycje, ale ryzyko się opłaciło, przynajmniej pod kątem sportowym, bo ta dwójka wniosła wiele dobrego i wydatnie przyczyniła się do awansu. Co innego nagięty budżet. Sam Alves pobierał z premiami 18 tysięcy złotych miesięcznie. Ale do tego jeszcze wrócimy.
Bilet z ostatniego meczu sezonu 2019/20.
Jak to powtórzyć w tym roku?
Zadajmy sobie pytanie, jakie dziś mamy perspektywy, gdy spadamy po rundzie, w której zdobyliśmy siedem punktów? Czy możemy porównywać tę sytuację do tej sprzed dwóch lat? Moim zdaniem nie. Wtedy to był wypadek przy pracy. Dziś efekt blisko dwóch lat złej woli miasta i ich decyzji, a w efekcie zbudowania najsłabszego zespołu, jaki kiedykolwiek biegał po boiskach zaplecza Ekstraklasy z naszym herbem na piersi.
W tym zespole nie ma absolutnie żadnego szkieletu, żadnych podwalin pod przebudowę. Obecna drużyna nadaje się na zaoranie i rozpoczęcie wszystkiego od nowa. A takie projekty są o wiele bardziej ryzykowne. I jeśli mam spekulować, to prędzej spadniemy z tej drugiej ligi, niż wrócimy do pierwszej.
Z obecnego zespołu wartymi zatrzymania są Ciechanowski, Frelek, Grolik oraz Joao Augusto. Tyle, że Augusto wypadł na wiele miesięcy z powodu kontuzji. Frelek jest blisko powrotu do Jagiellonii Białystok, a z samymi Ciechanowskim i Grolikiem możemy jedynie spektakularnie walczyć o utrzymanie na szczeblu centralnym. O ile w ogóle zostaną. Bo, że sami zawodnicy widzą jak to wszystko się sypie - nie mam żadnych wątpliwości.
Czy dwa lata temu było trudno przekonać tak wielu zawodników do zostania w Grudziądzu? Oczywiście. Czy w tym roku będzie podobnie? Skądże. Będzie o wiele, wiele trudniej, bo klimat wokół klubu od stycznia 2019 roku zrobił się fatalny i nic nie wskazuje na to, by miał się diametralnie poprawić.
Jednym z jaśniejszych zdarzeń ostatnich miesięcy było odejście przebierańca-prokurenta. Niestety swoje się wylało. Jego odejście nieco poprawiło stosunki między klubem a sponsorami, ale to wciąż za mało, by mówić o atmosferze sprzyjającej robieniu piłki. A problemów jest więcej...
Maciej Glamowski i jego ludzie podczas konferencji w 2019 roku. Od tamtej pory miały nastać dla klubu "lepsze czasy".
P14 i "przyjazne" nam miasto
Obecnie w ratuszu zasiadają ludzie kompletnie oderwani od Olimpii. Mieszkańcy mają wiele do zarzucenia byłemu prezydentowi - Robertowi Malinowskiemu (a ja nie zamierzam w tym temacie nawet podejmować polemiki), natomiast bezwzględnie był to zawsze człowiek sportu - i przede wszystkim człowiek Olimpii Grudziądz. Dość powiedzieć, że stadion imienia jego brata to jego dom od kilkudziesięciu lat. Malinowski sam w przeszłości działał w klubie. Trenował, biegał, odnosił sukcesy. Miał Biało - Zielone DNA. Bez niego i Jacka Bojarowskiego nie byłoby piłki. Nie wątpcie w to ani przez chwilę.
Czym dla Glamowskiego oraz Gurbina jest Olimpia Grudziądz? To jedna z wielu spółek miasta, do których najistotniejsze było wprowadzenie swoich ludzi (Szałkowskiego i Pyszory). Tego drugiego wciskano drzwiami, a gdy opuszczał klub drugimi, próbowano go wrzucić przez okno. Jego próba przejęcia stowarzyszenia (spółka akcyjna Olimpia Grudziądz S.A. oraz GKS "Olimpia" Grudziądz są niezależnymi od siebie tworami), to historia na zupełnie odrębny wpis. Uwierzcie jednak, że poziom żenady wyrzucało poza skalę.
Glamowski oddał klub w ręce dyletantów, którzy mieli obniżyć koszty prowadzenia spółki (a je podwyższyli) i gdy zaczęło im się palić (problem z licencją w PZPN), to z ratunkiem przybył Asensky. I tak, to będzie niepopularne dzisiaj, gdy wszyscy wywieszają białą flagę "Askowi", ale wg moich informacji, gdyby nie jego stawanie na głowie, to Olimpia w ogóle by nie przystąpiła do rozgrywek I ligi.
Asensky zadeklarował szalony plan oszczędnościowy, stwierdził, że sprowadzi zawodników i sprzeda ich za duże kwoty, które pozwolą pospłacać niektórych wierzycieli. Jak to się skończyło? PZPN warunkowo udzielił licencji, a "Asek" sprowadził rewelacyjnego Haydarego, po czym sprzedał go za najwyższą kwotę w historii (całego sportu w ogóle) w Grudziądzu. Omran oraz transferowany do Piasta Gliwice Tiago Alves dali Olimpii ponad milion złotych przychodu. Plan się udał. I to trzeba "Askowi" oddać, pogratulować sukcesu - a co wielu nie przechodzi przez gardło.
Niestety, Asensky za mocno uwierzył w dorobek punktowy przed zimą. Uwierzył, że najniższym możliwym kosztem utrzymamy ligę. Efekt był taki, że na decydujący mecz z Sandecją w ataku wybiegł nastolatek bez bramki w I lidze. Ba! Nawet bez występu na polskich boiskach seniorskich, w dodatku nominalny pomocnik.
Bywały mecze, w których mieliśmy na ławce pięciu zawodników, w tym trzech bramkarzy. Czy ta ekipa miała prawo się utrzymać w I lidze?
Glamowski i Gurbin, a sprawa Olimpii
Trzeba jednak wiedzieć, że Asensky zastał klub w bardzo trudnej sytuacji finansowej, a jedynym wyjściem było pozyskanie środków. Żaden sponsor strategiczny wokół naszego kwitnącego miasta się nie kręci, więc sprzedaż zawodników była jedyną realną opcją. Dziś kibice mają pretensje do działaczy, że tak poważnie się osłabiliśmy. Kibice nie znają jednak wszystkich elementów układanki.
Jak bardzo miastu nie zależy na naszym klubie? Bez owijania w bawełnę - Olimpia jest problemem dla Glamowskiego. Kolejnym drenującym przedziurawiony już mocno budżet Grudziądza. Najlepiej dla Ratusza byłoby, gdyby piłka umarła. Nie wierzycie? Zapytajcie pana prezydenta, ile razy był na meczu Olimpii.
Przed wyborami dumny z szalikiem pozował do zdjęć, a dzisiaj nawet by nie wiedział, że zmieniliśmy tradycyjne pasy na koszulki Ziny - nad czym w redakcji ubolewamy mocno, nawiasem mówiąc. Nad koszulkami oczywiście, bo przecież nie nad udawaną miłością prezydenta do piłki - ona śmierdziała na kilometr już w listopadzie 2018 roku.
Jeśli to nie wystarcza, to zapytajcie prezydenta na jaką kwotę deklarował dokapitalizować spółkę w tym roku, a na ile faktycznie poszły przelewy. Dopytajcie Gurbina i Glamowskiego jak mocno się interesują klubem, jak często rozmawiają z władzami. To są rzeczy, o które dziennikarze nie zapytają. Tego oficjalnie nikt Wam nie potwierdzi. Natomiast pewnego dnia może Was obudzić informacja, że Urząd Miasta zdecydował o ogłoszeniu upadłości spółki "Olimpia Grudziądz S.A.".
Czy przy takim wsparciu miasta możemy być spokojni o chociażby start Olimpii w II lidze? Ja spokojny bynajmniej nie jestem.
Asensky out
Najprościej jest sprowadzić wszystko do jednego człowieka. W mediach społecznościowych przewija się głównie temat prezesa i to jego obarcza odpowiedzialnością za spadek. Pewnie, on jest kapitanem tego statku i to on decydował o większości ruchów. Asensky, jak i wszyscy jego poprzednicy, popełnił błędy. Głównym była zbyt mocna wiara w utrzymanie po rewelacyjnej jesieni.
W którymś momencie, być może, zgubiła go pewność siebie. Nie potrafił przyciągać do siebie ludzi. Dziennikarze go nie polubili (różne afery z Weszło), kibice nie pokochali, piłkarze też mieli na pieńku (Ziętarski nie bez powodu wylądował w przerwie zimowej w Chojnicach, Kona wrzucał prześmiewcze memy na swoich profilach, a część piłkarzy już w zimę chciała rozwiązywać kontrakty).
Odnoszę natomiast wrażenie, że zapomina się o tym, jak trudne zadanie przed nim postawiono. Miasto kategorycznie zażądało cięcia budżetu, a jednocześnie kibice oczekiwali budowania dobrego zespołu. Tylko w jaki sposób?
Koniec końców, Asensky w moim odczuciu jest człowiekiem Olimpii. Wielu osobom pełny obraz może przesłaniać jego arogancja i pewność w swoje osądy, ale "Asek" ma ten klub w sercu. Wywodzi się stąd, grał w Olimpii jako zawodnik, był asystentem Mariusza Gralaka w IV lidze, był asystentem Marcina Kaczmarka w III, II oraz I - by ostatecznie objąć funkcję pierwszego szkoleniowca. Szkoleniowca, który pokonał Lecha Poznań w najpiękniejszym meczu w historii tego miasta!
Jeśli ktoś uważa, że prezesowi na klubie nie zależy, a jest tu tylko po to, by pobierać pensje - to po prostu go nie zna.
Pod wodzą Tomasza Asensky Olimpia pokonała Lecha Poznań (2:1) w Pucharze Polski.
Inna sprawa, czy samo przywiązanie do klubu wystarcza, by mówić o dobrych rządach. A jeszcze inna, czy ktokolwiek z takiej sytuacji by wyszedł obronną ręką?
Uważacie, że chętnych na stanowisko prezesa jest wielu? Nonsens. To ogromna odpowiedzialność, stres, a na końcu musisz się liczyć, że kibice Cię zwyzywają, bo masz inną wizję klubu niż oni. Naprawdę uważacie, że każdy o tym marzy?
Czy to znaczy, że uważam prezesa za idealnego kandydata? Oczywiście, że nie. Natomiast lepszych w naszym mieście i w mojej opinii po prostu nie ma.
Kibice chcą odejścia prezesa, zmian w zarządzie. To kto dziś uratuje Biało - Zielonych?
Na klubowym Facebooku przeczytamy kilkaset krytycznych komentarzy w kierunku władz. Zdecydowana większość chce zmian.
W moim odczuciu wzorem do prowadzenia klubu jest Bayern Monachium, w którym byli piłkarze, trenerzy, zarządzają przedsiębiorstwem. Beckenbauer, Rummenigge, Hoeness, Salihamidzić, czy przyszły prezes Oliver Kahn - oni wszyscy zbudowali ten klub najpierw na boisku. Jeżeli przyjmiemy kryteria, którymi kieruje się najlepiej zarządzany klub świata, to prezesem powinna być osoba, która:
- wywodzi się z Olimpii
- zna się na piłce
- ma doświadczenie menadżerskie
- ma pozycję w polskiej piłce nożnej
A teraz powiedzcie mi, kto w Grudziądzu będzie lepszym kandydatem niż Asensky? Kolejny człowiek znikąd, jak Pyszora? Czy może klakier Glamowskiego z Trójmiasta? Odpowiem. Takich ludzi nie ma.
Bo czas wariatów się skończył, a nikt poważny nie przyjdzie pracować do klubu, którego miasto nie chce. I szczerze, nie zdziwię się jeśli i Tomasz Asensky rzuci to w cholerę. Bo jest tylko człowiekiem i też ma swoje granice wytrzymałości. Nie ma ludzi, którzy będą słuchać wyzwisk pod swoim adresem w nieskończoność. Przywiązanie do klubu jednym, ale szacunek do siebie samego drugim.
Osobiście często i gęsto się z "Askiem" nie zgadzam, natomiast nie zamierzam dołączyć do grona hejterów, którym porażka i spadek sprawiły nieskrywaną satysfakcję.
W niedzielę, siedząc na stadionie czułem żal i smutek. Bo najpiękniejsze lata grudziądzkiej piłki właśnie umarły.
Nildo, najlepszy strzelec I ligi na wiosnę 2016 roku.
I jeśli ktoś to kiedyś podniesie, to tylko szaleniec pokroju Jacka Bojarowskiego, który poświęcił klubowi prawie że wszystko. Często przekraczając budżet z nadzieją, że w następnym roku uda się to odpracować. Ale bez tego nigdy nie byłoby w Grudziądzu Marcinów Kaczmarków, Zbigniewa Kobusa, Sławomira Wojciechowskiego, Roberta Szczota, Dariusza Kłusa, Michała Łabędzkiego, Denisa Popovicia, Adama Cieślińskiego, Nildo i wielu innych wyjątkowych, jak na nasze warunki graczy, którzy przyszli tu, bo uwierzyli w ten szalony projekt.
Bez tej namiastki wariactwa Lech Poznań nie klęczał by na kolanach przy Piłsudskiego 14, a porażki odnosiły takie marki jak Pogoń Szczecin, Widzew Łódź, Arka Gdynia, Zagłębie Lubin, Wisła Płock, Cracovia czy Zawisza.
Grudziądz nigdy nie był miastem piłki nożnej. Nie ma przypadku w tym, że blisko 90 lat czekano tutaj na pierwszy awans do I ligi. Zbudowanie futbolu w naszym mieście było bezprecedensowe.
Chciałbym się mylić, ale na koniec postawię tezę, że czeka nas wieloletnia przerwa od emocji piłkarskich na tym poziomie, co w latach 2007 - 2020.